Magdalena
ustalmy datę
kiedy przyszłość sypie się sikorkom z dziobków
(cy-cy-pan, cy-cy-pan!), a luty zmierza do wyjścia awaryjnego
- tym razem dostał o jeden dzień za dużo -
kiedy półprzezroczyste wieczory niosą się podwórkami
jak echo, lżejsze od wspomnień, łatwiejsze niż oddech,
kiedy znowu toczy się piłka i kręci skakanka, kiedy
obieram - z własnej woli! - ziemniaki do obiadu,
za dnia jeszcze, a na krańcu spojrzenia, jak na krawędzi
stołu, huśta się posrebrzana blaszka: jezioro,
wtedy.
|