|
(30) * * * (a nade mną ciemno od gwiazd)
a nade mną ciemno od gwiazd
i od dłoni co przykrywają oczy
boli serce
bo za ciężkie miałeś buty
i dłoń w nadgarstku boli
bo za długo machałam na pożegnanie
jest to co źle boli
i co boli dobrze
pożegnanie boli źle
jeśli kończy się wierszem
boli dobrze tylko wtedy
gdy wiem że
usłyszę twoje kroki w czwartek
bolą cudnie usta które całując gryzłeś
co z tego że śmierdziałeś wódką
na ławce wypitą z przyjacielem poetą
boli picie wódki
gdy trzeba być trzeźwym
boli mnie głowa z durnego kaca
i idiotycznych słownych nagonek
boli mnie Świetlicki
i boli mnie Wojaczek
tylko który boli mnie bardziej?
biorę tabletki
i nic mnie nie boli
nieból trwa godzinę
może dwie
potem boli znów
boli ból
tylko który boli mnie bardziej?
(56) Babcine mądrości
Babcia dziergając mi sweter zwykła mówić
chłopcze jedno oczko jest jak całe życie
gdy wokół palca nawijam wełnę to
jakby wschód i zachód jak wzlot i upadek
a kiedy supełek wiążę to jak pieczętować los
jak nazywać rzeczy nienazwane
Chłopcze ceń to co proste
Wpatrzony w skruszały marmur babcinej twarzy
w delikatne nogi pokryte pajęczyną żyłek
w ręce tą twórczą moc
rozmyślałem o życiu i śmierci
(oczywiście jako czystej abstrakcji)
Kochaj chłopcze każdy kwiat i ludzki oddech
gdy możesz kochaj ciałem gorącem gładkiej skóry
pęczniej z każdym dniem w kałamarzu kobiecych spojrzeń
czuj słowem i porą roku gdy spadną liście
kochaj snem i nagim czynem jak kocham
Cię każdym ruchem dłoni
Teraz już nie ma babci a sweter głęboko w szafie
noszę chemiczne ubrania powtarzając taka kolej rzeczy
I tylko czasem myślę że brakło
dziecinie wytrwałości
(8) tutaj nie ma nic z Argentyny
tutaj nie ma nic z Argentyny
nie rażą w oczy kolory domów nie ożywiają ruchu na ulicy
a na słońcu płowieją szmaty wywieszane z okien
święte obrazki raz rocznie
podobne to tamtych i słońce podobnie grzeje
a ludzie chowają się w cieniu bo w knajpach wcale nie jest chłodniej
tutaj nie ma nic z Argentyny
nikt nie klaszcze a dźwięk dzwonów jest monotonny
nie podrywa do lotu gołębi i spojrzenia ludzi
są beznamiętne a uliczni grajkowie duszą
każdy objaw radości przechodniów i odchodzą
z pustym futerałem na gitarę
tutaj nie ma nic z Argentyny
na ulicy ludzie wpadają na siebie i nie wierzą w przeznaczenie
stare kobiety chodzą w zwiewnych sukienkach ich skóra
sucha, pomarszczona, opalona inne kobiety pokazują piersi
nie kryjąc ich dla kochanków z sutereny malują oczy na czarno
tutaj nie ma nic z Argentyny
choć pijemy tequilę w barze zagryzając pomarańczą z cynamonem
nie śpiewamy głośnych piosenek
przytupując noga w drewnianą podłogę
wypatrujemy kochanków znacząco mrużąc oczy
a potem wychodzimy i nikt nikogo nie zna
i nikt z nikim nie wychodzi a potem nie wraca
tutaj nie ma nic z Argentyny
i tylko kochać się możemy do tanga
bo nawet nie ma gdzie zatańczyć
(102) fin de siecle
to jest tak jakbym tu mieszkał z każdym odwołanym
odłożonym na później. jakby się dobrze przyjrzeć
nie jest to przypadkowe miejsce. naśladuje gesty
gdy wrzucam na tacę pytam czy można tu zapalić
w głowie jest wiersz jak modlitwa. w modlitwie jest
ciało jak przykuca. krew natomiast ma swoje układy i
nie płynie na darmo. uprawiamy ten sakrament
jak niewiadomą z bębenkiem na sześć pocisków
w międzyczasie rozchylają się nogi
(68) Dzień zieleni
Trzydziestu chłopa siedząc, na stojąco i przy stole
sprawdzali kolor podłogi wycierali swetry pili piwo
jednemu brzeg dłoni przewracał wazon inny miał kolano
na głowie drugie kolano w ręku dziewczyna piszczała
zęby uderzały w drzazgę kija w kącie zaś w rozmarzone piersi
bo marzyły o silnym mężczyźnie co na haju da działkę i pragnie
pragnie tak w ogóle i powie o miłości zaraz będzie mokro u dołu.
Zielonym deszczem prześlizgiwał się marzec
spływał jak nieproszony po drutach niby sieć pajęcza
między komputerem w toalecie i wibrującą kieszenią z telefonem
w pośpiechu wypijał jakieś krople i szalał do zmierzchu
byle zdążyć z napełnieniem przestrzeni przed wieczorem
to nie wielki piątek to dopiero sypią się srebrniki
zamów gorący beefsteak pij za zdrowie wściekłej krowy
post będzie na kacu, a w wielkie święto zimny indyk detoxu
jak się poszczęści to i zmartwychwstaniesz po złotym strzale
(99) święto
Nawet ładna ta dziewczyna. Ciekawe
czy umie gotować. Jak lubisz: ogórkowa
a na drugie sałatka z tuńczyka. Jedz
syneczku, musisz być silny i zdrowy.
Specjalnie dla ciebie zrobiłam andruty.
Czas na anegdoty: "jak Daruś był mały".
Sąsiadki znają te popisy na pamięć.
Na półce ułożone trofea, dyplomy.
No widzisz? Sam mi nic nie powie,
o sukcesach dowiaduję się ostatnia
z gazety. Oj, która godzina? Zaraz będzie
serial. Co słychać? Ania ma problemy,
Tomek kocha Martę, ta się stara
z Markiem, stąd te spory. Jak to w rodzinie
zastępczej. Poza tym wszyscy zdrowi.
(118) WIERZĘ ŻE ZE STRACHU RODZĄ SIĘ TAKŻE DOBRE UCZUCIA
przemokliśmy do wewnątrz; nad nami drapie się wodór tlen azot węgiel
i parę innych pierwiastków, nie ma ducha, jest miska i kubek, nie ma czarnej
czy białej magii kominka, są papierowe ręczniki i jej ulubione obrane
pomidory z odrobiną soli i oliwy z oliwek, jest mała powieść ze słusznym
wykończeniem "vivat aspidistra!" i koc w kratę, są wyleżane, przepłakane
przy sobie noce, nie ma Paryża jest Warszawa, nie ma cudów, są pigułki
i te przysłowiowe naście centymetrów, nie ma, niech mi to wybaczy,
bukietów kwiatów, jest koźlak, którego znalazła i zapytała "a ten? ten
będzie dobry?", jest zjedzona wspólnie na przystanku gruszka, jest gołąbek
rozczochrany przy nóżkach, co to go przygarnęła i wypuściła potem, jest
szuflada gdzie trzyma moje druki, i jest pokój do którego jak owad wkrada się
światło "chcę właśnie z tobą się zestarzeć", i jest myśl, że zostanie przy mnie
i przy mojej chorobie
(44) ŻARÓWKA W KUCHNI LEPIEJ WIDZI CHLEB / UKŁAD DYSYPATYWNY
7
mam na twarzy maseczkę z potu po kawie
wypalonych skrętów, szukałem po ulicach
aż mnie szturchnęli; uważaj palancie, to
miasto może ci zrobić niedobrze, wiesz że
za rogiem czai się śmietnik, twoi kumple
z podstawówki. ich życie nie ma historii
ich dziewczyny mają tipsy i bransoletki
z popcornu. w stęchliźnie przedpokojów
rośnie fikus, jeden i ten sam, śni się
las z betonu. mam ciało jak brązowe słońce.
3,5
przywiozłem ze sobą płyty ale nie dam.
mam truciznę w zębie, powtarzam: jestem
lesbijskim poetą, moje zdjęcia wyblakły
wieczorem pochodzić po bruku (ksiądz zaczął
święcić samochody od audi). pogadajmy
o komórkach, mam wyczerpane konto (kościół
jest czarny, ludzie śmierdzą) koleżanka się
nie dostała, ja jej nie pocieszę, jak zwykle
klnę i panią spotykam, pani profesor
od kształcenia słuchu (wymienili księdza).
1,75
opaliłem się teraz. nie zapalę z wami, to
nie był żaden plan. wasze tanie dojścia, wasz
wns, habermas, wasze nieskarane lufki. ja
v połovie mam kabelki w uszach i offową
fryzurę. odlać się za drzewa. zakupić bro.
(ok, mamy dziury v mózgach, czcimy fraktale
przedłużone sesje, grzęźniemy w połowie
nie trafiamy vejść: salvia divinorum, aya-
huasca. żarówka w kuchni lepiej widzi
chleb. nie wiem co to są te, co to je tam jecie).
0,875
mam na twarzy maseczkę z potu po kawie.
kran z zimną wodą i wilgotny ręcznik, aż
mnie suszy nad ranem zachlapane lustro
nigdy nie wiesz, co się śniło w śpiworze
znowu śpimy razem, więc mi mów alkajos.
0,4375, ...
(33) * * * (drogi doktorze)
drogi doktorze
zawiodły pigułki
które przyjmowałam z pańskich rąk jak komunię
z bezradosnego snu wyrywa mnie pierwszy tramwaj
kundel szczeka w zimną duszę pijaka
głupcy pytają co jadam na śniadanie
zaglądają pod bandaże
dzwonią do matki (obowiązuje nas tajemnica)
rozkazują uśmiechać się trzymać prosto
żebym nie opowiadała o nocnych marach albo książkach Veteranyi
że wyleczy mnie zdjęcie mężczyzny w portfelu
i oddychanie kolorem różowym
(chociaż mój ulubiony to błękitny)
drogi doktorze
uciekam
jak byłam mała i pan w fartuchu
przychodził z zastrzykami
(65) Czarna godzina
Piotrowi S.
Drży śmiercią sierpniowe powietrze, słońce
pali plecy czarnych koszul, kondukt
porusza się ślamazarnie, płynie korytami
piasku pomiędzy kostkami brukowymi.
Kupiliśmy colę, zaparzyliśmy kawę, ale
to zanim zbliżyliśmy się do kaplicy,
gdzie sen się rozpierzchł wyparty
przez marzenie o wiecznym odpoczynku
(tłumaczę mojej siostrze, która z nimi klęka,
że kościół to tylko taka większa trumna,
pojemnik na mniejsze, jak ta twoja,
nie mogłeś mieć więcej jak metr siedemdziesiąt).
Nie ma nic wzruszającego w śmierci, zwłaszcza
w śmierci nieznajomego, nie myślałem,
że mogę się wzruszyć w otoczeniu
osób, które traktują pożegnanie jak zwolnienie
na "śmiertelną chorobę", ale przyszła
czarna godzina, trochę po szesnastej,
proboszcz zamilkł, przestał piać organista,
a krewni składali kwiaty i odchodzili
(kiedyś pójdą i moi znajomi, i krewni, nic
a nic się nie ruszając, nie za mną,
tropiąc ślady ich własnego piasku
w kościach), a słońce wypędzało
osy spomiędzy ich płatków i oświetlało
rodzinę na czarno, ubraną w jęk
(wtedy mokry oddech nadpłynął także
w moich płucach). Musiałem sobie zapalić.
Gdy wcześniej rano proponowałem ci zimną kawę
w butelce po Frugo, powiedziałaś nieopatrznie
"To na czarną godzinę" i śmialiśmy się
do rozpuku, a uśmiech nie schodził nam
z twarzy, gdy przebiegł nam drogę
czarny kot, na szczęście.
|
|
|