Edward Stachura nigdy nie należał do moich ulubionych poetów. Zbiorowe wydanie jego dzieł (miękka, papierowa oprawa imitująca jeans) leżało przez jakiś czas zakurzone w kącie szarego kartonu. Któregoś dnia, jakieś dwa lata temu, podczas kolejnej przeprowadzki karton rozsypał się: z pudła wypadły książki z książek kartki. Musiałem wszystko zbierać i siłą rzeczy zerkałem. Od dwóch lat, najczęściej w okolicach 24 lipca spotykamy się w Grochowicach, próbując wyczarować Stachurland - choćby na chwilę.
-------------------------------------
[Niebo to jednak studnia...]
Niebo to jednak studnia
a więc tyle cembrowin
ile smutku i gwiazd
Lecz najsmutniej jest wtedy
kiedy skalpel księżyca
otwiera obłok
jak brzuch delfina
[Edward Stachura]
-------------------------------------
Wpadł na polankę niczym pampeluński byk tratując ledwo wzeszłe źdźbła trawy. Rozejrzał się. Bez trudu znalazł wzrokiem kawał zmurszałej kłody porośniętej mchem i solidny pień obsiadły przez grzyby o chudych łydkach. "Brakuje jeszcze stada krasnoludków i chatki z piernika". Chlapnął dupskiem o słoje. Nie chciał wiedzieć, że w okolicznych mrowiskach wariowały sejsmografy. Wyciągnął kromkę razowego ze smalcem i żuł kęs po kęsie ocierając kawałkiem przetłuszczonego papieru pot z czoła, który z arogancją urzędnika skarbowego próbował dostać się prosto do środka kanapki. "Po jaką cholerę lazłem do tego lasu?" Było naprawdę miło. Słońce rozsuwało delikatnie co drugi listek i przemykało się - niby od niechcenia - wśród cienkich gałązek malując na zielonym kożuchu polanki przedziwne, ruchome obrazy. Za plecami Mano szykowano się do kolejnego, letniego koncertu: zgrzytały skręcane pulpity i zawiasiki futerałów, szeleściły wykrochmalone suknie. Wszystko było gotowe. Razowiec upadł na trawę dokładnie w tej samej chwili, w której batuta powędrowała w górę.
[Telik]
Pozdrawiam, Telik.