Wiersze z Forpoczt  |   Ba¶nie. Psalmodie  |   Wiersze z czasopism
Wiersze z "Chimery"  |   Xięga poezji idyllicznej


Dziękczynienie

Panie, Panie, Panie!

Oto w przedporannym, ciepłym, cichym deszczu stoję przed Tobą na ziemi kwitnącej, na ziemi dymiącej wonią najcudniejszą, na kadzielnicy Twojej, zawieszonej w niebie na promieniach świtu.

O jakżem szczęśliwa, Panie mój! o jak bezgranicznie upojona szczęściem!

Dałeś mi dziwną duszę i dziwne ciało, bym się radowała szczęściem tajemniczym.

Ty jeden znasz me tajemnicze szczęście, Ty, któryś policzył moje klęski i nędze, który płynąłeś nade mną chmurami, gdym biegła wśród cierni, bagnisk i bezdroży.

Ty jeden znasz dreszcz niepojętej rozkoszy, z którym przelatuje po mnie tajemniczy urok rzeczy.

Niemowlę jest dusza moja na piastunnym ramieniu aniołów, które ją niosą;

Niemowlę rozradowanymi oczyma witające świat nieznany i uroczy, odkąd rozdarłeś przed nią zasłonę cudu i ukazałeś jej oblicze Swoje we mgłach porannych.

O Panie, Panie, miłujesz mnie, miłujesz proch swój i kwiat swój i swoją lutnię czarodziejską.

Odwróciłeś burzę od mego domu i nie dałeś potworom wypełznąć z pieczar podziemnych, bym się radowała szczęściem.

Otom przed Tobą, prosta i w niebo strzelająca, otom przed Tobą, trzcina grająca u nieskończonych wód.

Otom przed Tobą, kwiat w ciemnej nocy rozkwitły, gęśl dziękczynienia, drgająca w przedporannym wietrze.

Weź mnie w rękę, kwiat swój, gęśl swoją i dzwon swój. Niechaj po polach leci wołanie dzwonu, niech się po jeziorach i lasach rozśpiewa śpiew jego serca.

Ciśnij w niebiosa dym swój, chmurę i ptaka swego, niechaj rozpowie gwiazdom, żeś go nie opuścił,

Żeś mnie umiłował, choć nędzna jestem i niewidoczna, i kwitnę niewidocznym kwiatem,

Że nie ustaje szczęście moje, szczęście dziwne, szczęście tajemnicze -

W letnie noce, gdy w wietrze kołują zielone łodzie świetlików nad drzewami,

W letnie noce, gdy księżyc srebrzy wodę i białe widma chodzą po moczarach -

W letnie noce, gdy dzwoni rzęsisty, ciepły deszcz na liściach, gdy trzciny grają u nieskończonych wód i ziemia dymi wonią tajemniczą.




Susza

    Był wieczór gorący, duszny, z niebem opajęczonym, bez gwiazd. Na wschodzie, w milczącej chmurze, błyskały zielone błyskawice.
    Zbudzili się, gdy zaszło płomieniste słońce, - po dniu przespanym w popiele.
    Weszli do sadu, by znaleźć wiatr i chłód, i rosę - lecz ona wisiała zwiędłymi liśćmi na drzewach.
    Zeszli nad wyschłe jezioro, gdzie w zapylonych tatarakach gasły płomyki świetlaków - padli na trawę, wyciągnęli się krzyżem na ziemi, szukając rosy.
    A ziemia była gorąca i sucha, trawa zamieniła się w siano, - pająki i mrówki jadowite, szukając rosy, wpełzały im na ręce i twarze -




   *
*    *


W tajniach ogrodu z daleka
Kukułka wabi w fale
Zielone -
Chodź, śpiewa, życie ucieka -
W majowym szale
Śmierć jak kochanka cię czeka
Z wieńcem na głowie.
Chodź do mnie, w cichej dąbrowie,
W rozwianym, pachnącym świetle
Zielonych liści
Sen ci się ziści
Przedziwny -
Cze-ka! cze-ka! cze-ka!




Dumanie

Umrzeć czy zabić? oto pytanie.
W uścisku nudy skonać szkielecim -
Czy rwąc na strzępy to marne trwanie
Uciec... Tak, uciec. - Lecz jeśli świecim

Drugiej istocie słońcem żywota?
Jeśli w jej oczach słupieje trwoga?
Jeśli kurczowo chwyta za wrota
I wie... i nie chce wiedzieć nieboga?

Jeżeli wiemy, że idąc od niej
Korzeń jej życia wleczem za sobą -
Duszę drgającą rzucamy grobom -
Jeśli krew na nas padnie tej zbrodni?

Zbrodni? - Więc kiedy z wysmukłej sosny
Wiatr pasożytny mech zerwie szary
I mech ten zginie... zginie wśród wiosny -
- Czyliż to drzewo winne jest kary?

Żywą kobietę bluszcz oplótł nocą,
Myśląc, że znalazł marmur kolumny.
Rankiem jej stopy, biegnąc, zgruchocą
Słabej rośliny pnącz bezrozumny.

Budzi się - zrywa, czując spętanie -
Bluszcz przerażony chwyta jej ręce,
A ona pyta, półleżąc, w męce:
Umrzeć czy zabić?...




Pokusa

Ciągną mnie zła sfinksowe lice -
Ciągnie płomienno-czarna toń -
Jej niezgłębione tajemnice -
Jej świetne, ostre błyskawice
I rudej szerci dzika woń.

Gorący dech demona pali
Mą nagą pierś, mój nagi kark -
Chór potępionych słyszę w dali,
Z chrzęstem drzew suchych, z szczękiem stali -
I drżę... i wtórzę ruchem warg.

Na trzęsawiska ostre trawy
Weszły me nogi czyste - bose -
Przede mną łuny rozświt krwawy -
Za mną szemranie trwóg bezgłose...

I oddalony płacz siklawy.....




Duma

Płynie albatros ranny nad morzem.
W czerwieniach zmierzchu, jak czarny krzyż -
Jednym się skrzydłem rwie w gwiezdne głębie,
Drugim, omdlały, potrąca wodę.

Leci albatros ostatkiem siły,
Z rany się toczy strumieniem krew -
Krwią się zapala niebo i morze -
Przez krwawe ognie gna ptak mdlejący.

Gdzie dłonie, co go z wód groźnych zdolne
Wybawić - wstrzymać płynącą krew -
W sercu mu gniazdo uwić spokoju -
Gdzie takie wielkie serce - i dłonie?

Z skalistych zrębów nocny włóczęga
Patrzy żałośnie w posępną dal,
Kędy ostatkiem sił ptak zraniony
Swe krwawe, ciężkie opuszcza skrzydła.

Nie jemu ranne ptaki brać w dłonie -
Tchem słodkim koić płomienie ran,
W ramionach ostrów mu dać zdrowienia -
Ni w sercu grotę snów, co kołyszą.

On tylko, z ponadżlebnych krawędzi,
Kędy, sam, w głębiach nocy się pnie,
Na mórz skrwawionych głuchą balladę
l na krzyk trwogi rannego ptaka -

On tylko swoją może zadumę
Dać ciężką, głowę zamknąwszy w dłoń -
l jęk, co padnie w otchłań bezdenną,
Która go dzieli od reszty świata -

Od niw radosnych i mórz tych krwawych,
Kędy, mrąc, leci zraniony ptak.




Na rozdrożu

- Gdzie idziesz, naga? - Po płaszcz z gwiaździstych zamieci.
- Sama? - Na wietrze gniją ostatnich zwłok strzępy.
- Skąd? - W bagnach śmierci kwiat pachnie, tańczy i świeci.
- Głodnaś. - Wnętrzności wyżarły pożądań sępy.

- Uciekasz? - Gna mnie z przepaści wzrok zimny, tępy.
- Idziesz bez żalu? - Nie płaczą matki twe dzieci.
- Wrócisz? - Księżycem w twej duszy senne ostępy
I błyskawicą wszechzgrozy, gdy pierś twą prześwieci.

- Stań chwilę. - Pali me stopy jesienne ściernisko.
- Wezmę cię w ręce. - Oczy twe syczą jak żmija.
- Pięknaś! - Pięknem jest wszystko ginące - gdy mija.

- Wejdź w dom swój dawny. Rozpalę smolne ognisko. -
- Dymi twój ogień - i wilczym jękom za blisko.
- Tyś nasza! - Niegdyś. Dziś wolna, sama, niczyja.




Pełnia

Z dnia Przeznaczenia zniknęła kresu konieczność.
Niepokój pierzchł, już nie drży krok mój pośpiechem.
Bezmiar mą drogą i czasem moim jest wieczność,
Jutrznia i zmierzch - rozfalowanych mórz dechem.
Pługiem mym słońce. Noc siecią w Morze gwiaździstą.

Z zegaru doby znikły godziny tułacze.
Pierś każdej mglistą
W kamienny hieroglif znaczę.
Jedna po drugiej mnie wita
Wolnym obrotem
Swej dwulicowej głowy -
Broń dźwiga obosieczną -
Strach nowy i nowe męstwo -
Tchem wieczną rozżarza
Tęsknotę -
Groźbą zgrzyta -
Moc wraża -
Śmierć niesie i z śmiercią zwycięstwo - - -




Pragnienie

Jak nurek w ciężkim, szklanym swoim dzwonie,
Pragnę iść na dno, tonąć z swym ciężarem.
Szukam otchłani, która mnie pochłonie,
Podmorskich świateł olśniewając czarem.
       Jako dojrzałe zeschłych kłosów ziarno,
       Dręczone skarbem niemej tajemnicy.
       Pragnę się w ziemi pierś pogrążyć czarną,
       Ujść oku słońca i ludzkiej źrenicy.
Jak wód rozgrzanych opar w noce letnie,
Tak zniknąć pragnę, oddać się niebiosom,
- Aż mnie ojczysty wiatr na obłok zetnie -
- Iskrą powrócę wtedy - tęczą - rosą.
       Jak chce szlachetna ruda tyglów waru,
       Pragnę się stopić, spalić, zwęglić, zginąć -
       Zniszczeć na popiół w orkanie pożaru
       - I z prochu skrzydła Feniksa rozwinąć.
Pragnę z pamięci świata tak doszczętnie
Wymrzeć, by z nazwy nie zostało śladu -
By mnie nie poznał nikt po dawnym piętnie,
Gdy ląd pozdrowię z floty mej pokładu.
       Chcę uciec, zniknąć, zginąć - jak nurek, ruda, mgła, ziarno;
       Przeistoczenia szukać w morzu, w ogniu, w chmurach, w ziemi,
       Przeistoczony wrócić w głusz mego domu cmentarną,
       Z twarzy osłupionych czar ustami zdjąć budzącemi - - -




(C y k l   b e z   t y t u ł u)


*

O nocy letnich szmaragdowe gaje
W srebrze księżyca -
Diamentowe ruczaje,
Nad którymi śni
Karawanami mgły
Tajemnica -

O nocy letnich szmaragdowe świty.
Blednięcia gwiazd -
Ciche z gajów powroty -
Nietoperze loty
Do gniazd -

O, ponad nocą brzask płonący śniado!
Chmur czarne włócznie,
Zgiełk dzwonny ros
Nad ziemi twarzą bladą -
U łona tej zimnej, śpiącej,
W jej kruczy spowite włos
Półsenne słońce - -

O noce letnie! o jutrznie!




* *

Oto mi z oczu spływa kraina, w której zjawiłeś się majem -
Oto w zakręcie żegna mnie dom,
W którym się zrodził i umarł nasz świat -
Oto mi z nóg ucieka ląd,
Skąd, dzieci nieme, patrzyliśmy w dal -
Na zawsze odpływam stąd -
Prądem znaczonym wśród fal wzrokiem dzieci -
Ach, w bezmiar wiedzie ten prąd!
I nie wiem, gdzie znaleźć w bezmiarze
Ten kraj, ten dom, ten ląd -
W które mi zstąpisz majem.




* * *

Uśmiechasz się z studziennej głębi moich snów -
Wykwita ku mnie, z otchłani dookolnych, uśmiech twój -
W zaklętym uśmiechu twego kole stoję niema -
Na dnie mej duszy leży, jak słońce w jeziorze -
Otchłani jestem dziecko: czarnej, smutnej;
W niebie szczęśliwym nie umiem kochać słońca.
Kocham słońce w jeziora mrocznej głębinie -
Uśmiech Twój -




* * * *

Zakołatałam do pustej chaty,
Do zrzuconego z gałęzi gniazda,
Do raju naszego wrót -
Może jesteśmy w tej norze głuchej -
Zakryte gniazdem ranne gołębie -
Może trwa w tajni cud?
Przez ciemne szyby zajrzałem z nocy -
Niepusty dom nasz! płacz w nim i czar...
Łka niemą kłótnią tęskniące echo,
Całowań iskry wirują chmarą,
Błyskawicowy krąży się żar -
Spojrzenia tajne, milczące szały
Palą się złotem w pustyni ścian -
W framudze smukły krzyż z diamentu płonie -
Na ziemi dymi się trumienny krzyż...
W błyskawicowym ścian zaklętych kole
Cień stoi smukły - pręży głowę wzwyż -
W cień, co mu z ramion schyla się do czoła -
W cień, co rękami rąk się jego chwyta
I w nieme żalem, w zachwycone usta
Całuje smukły cień...
^ do góry   
Strona istnieje od czerwca 2002 r. © Copyright Zespół 2002-2006.
Teksty są własnością autorów. Kopiowanie wyłącznie za zgodą autorów.
south beach Depresja