Czytanie
Herberta to nie przyjemność. To przykry obowiązek. [Zob. też:
Sip 015.]
Urodzony 29 października 1924 roku we Lwowie. W czasie wojny pracuje jako karmiciel wszy w Instytucie prof. Weigla. Tuż po wojnie - studia filozoficzne u profesora Henryka Elzenberga. W latach pięćdziesiątych wciela się w chronometrażystę Nauczycielskiej Spółdzielni Pracy "Wspólna sprawa". W 1991 roku rezygnuje z członkostwa w Polskim PEN Clubie. W tym roku także publikuje list otwarty do prezydenta USA G. Busha w sprawie obojętności na los Kurdów. Po długiej chorobie umiera 28 lipca 1998 roku. "Zbigniewa Herberta uważano tuż przed jego śmiercią za najwybitniejszego żyjącego poetę europejskiego" (A. Alvarez).
----------------------------------------
Co robią nasi umarli
Jan przyszedł dzisiaj rano
śnił mi się ojciec
mówi
jechał w dębowej trumnie
ja blisko karawanu
idę a ojciec do mnie:
ładnieście mnie ubrali
i pogrzeb bardzo piękny
tyle kwiatów o tej porze
to musi dużo kosztować
niech tam się ojciec nie martwi
mówię - niech ludzie widzą
żeśmy kochali ojca
niczego nie żałujemy
sześciu w czarnych liberiach
idzie ładnie po bokach
ojciec się zastanowił
i mówi - kluczyk od biurka
jest w srebrnym kałamarzu
w drugiej szufladzie po lewej
jest jeszcze trochę pieniędzy
za te pieniądze - mówię -
kupimy ojcu płytę
dużą z czarnego marmuru
nie trzeba - mówi ojciec -
lepiej rozdajcie biednym
sześciu w czarnych liberiach
idzie ładnie po bokach
dźwiga płonące latarnie
znów jakby się zastanowił
- pilnujcie kwiatów w ogrodzie
nakryjcie je na zimę
nie chcę aby zmarniały
ty jesteś najstarszy - mówi -
z woreczka za obrazem
weź spinki z prawdziwą perłą
niech ci przyniosą szczęście
dostałem je od matki
kiedy zdałem maturę
potem już nic nie mówił
zasnął widocznie mocniej
tak to troszczą się o nas
nasi umarli
napominają przez sen
odnoszą zgubione pieniądze
starają się nam o posadę
szepczą numery losów
albo gdy tego nie mogą
stukają palcem w okno
a my im z wdzięczności wielkiej
wymyślamy nieśmiertelność
zaciszną jak norka myszy
----------------------------------------
Mgła to taka pora roku, podczas której Mano lubił wyglądać przez okno. Sklep z warzywami. Białe marchewki. Buraki czerwone też białe. Ekspedientka otulona w mleczną kufajkę niespiesznie odważa jak w dzień sądu ostatecznego:
kilo czterdzieści kapusty kiszonej na bigos i dwie pietruszki na domowy rosół. Klienci marudzą wybierając białe ogórki wśród białych ogórków. Idzie wigilia. Wzruszony pan Jan z trzeciego (bo przyszła jego kolej) zamawia pół
kilo cebuli. Ale Mano tego nie widzi. Zmaga się z czajnikiem, który zajął się tworzeniem własnej świątecznej atmosfery.
[Telik]
Pozdrawiam, Telik.