|
(1) Pustelnik snu
W powietrzu unosi się
lekki zapach... pomarańczy,
przymykam oczy,
wyobraźnia płata figle,
podsuwając coraz to nowe obrazy.
Drżącą ręką,
pomału sięgam... w pustkę,
a jeszcze przed chwilą,
wydawało mi się,
że w koszyczku obok mnie,
leżą cztery cudownie
pachnące pomarańcze.
Słyszę swoje
ciche westchnienie,
próbuję sięgnąć dalej,
chcę odnaleźć...
pustelnkia snu,
może spełni choć jedno
moje pragnienie.
Lekki plusk wody i krzyk
przelatującej mewy,
oglądam się za siebie,
promienny uśmiech
rozświetla moje
spieczone wargi,
to Ty i ja na plaży
samotni,
przytuleni wpatrujemy się
blask zachodzącego słońca.
Zrywa się wiatr,
ogromna fala
rozszalałej wody
porywa mi Ciebie,
a wraz z Tobą
to piękne wspomnienie.
Słyszę swój krzyk
rozrywający struny głosowe,
milknę a wraz ze mną
echo minionych chwil.
Cisza... boli,
pulsuje w skroniach
tabun dzikiej rozpaczy,
fale wspomnień
obmywają poranione stopy.
I znów ten słodki smak...
już nie zapach,
pomarańczy,
zachłystuję się nim,
spijam ten nektar
łapczywie,
spieczone wargi pulsują.
Czuję, delikatny dotyk
Twoich warg, budzę się,
to Ty, tak blisko,
otulasz mnie jak skrzydłami,
mocą swych silnych ramion,
dajesz tyle ciepła.
Przymykam lekko oczy...
dziękuję Ci,
mój pustelniku snu...
(2) Lekcja gry na perkusji
chciałam latać
trzymałam nawet w ręku skrzydła
piękne były -
choć nieco sfatygowane
ale tak dobrze pasowały do moich ramion!
potrzebowałam już tylko nauczyciela
kogoś kto powie mi
o ruchach powietrza
siłach zbieżnych rozbieżności myśli i ciała
o tych wszystkich prawach
bez których nie ma lotu
a tylko podskakiwanie
na zawsze za krótkich nogach
i znalazłam go
lecz po pierwszej lekcji
zdenerwowany że nie poszybowałam od razu -
nie powiedział mi tego
zwierzył się dopiero komuś tam
a gdy wieść ta doszła do mnie
kiedy usłyszałam
że lot nie dla mnie
i poczułam
że chcą podciąć mi skrzydła
zabolało
jakby ktoś wymierzył mi policzek
łzy stanęły mi w oczach -
ta reakcja obronna na ból
duszy
ale zaraz potem
w miejsce smutku przyszedł żal
że tak źle trafiłam
bo czego Dedal może nauczyć
I k a r a ?
(3) * * * (. . .)
. . .
mrok
zegar
wspomnienie kocika
książka na biurku
targana codziennymi historyjkami ze znudzonego mózgu
co sam siebie męczy
niczym psychopata - strachopata
torturuję niewinne arcydzieło
loch skłócony
niedostępny dotyk
jestem zmęczona
przyjaciel nie ukołysze
przyjaciel niedostępny jak dotyk w lochu
taki to związek bez zobowiązań
zwyczajność epidemią współczesności
ogień
królowa elfów
malutki srebrzystoskrzydły bożek w kulturze masowej
szczęśliwi krytycy że dożyli łatwej forsy za własną przesadę
czy sny krótkich letnich nocy warte pamięci?
cóż jej warte?
tania ekstaza?
najnowsze planety i maszyny do zabijania?
o ponure czarownice na wrzosach!
aleście namieszały w kotłach
noc
zegar
książka na półce
przyjaciel zasnął
nie winię go - zmęczony
ja zmęczona
(4) * * * (Przechodzę przez ulicę)
Przechodzę przez ulicę, idę wzdłuż wystaw, po wilgotnych kostkach chodnika.
Znów samochód przejechał za szybko, pozostawiając za sobą chłód.
Drzewa złowrogo wymachują swoimi kikutami w moją stronę.
Już dawno straciły swój welon zieleni, który kuł tak oczy.
Po prawej stronie woda, po lewej bezdenne otchłanie czarnego błękitu.
Na wprost długa, prosta droga.
W tył boję się obrócić.
Na końcu staję przed granitem.
Padam na kolana, złamana wielkością.
Me serce tonie w słonej wodzie, oczy na złość śmieją się, szeroko otwarte.
Przyciskam dłoń mocno do chłodu granitu.
Przejeżdżam palcami delikatnie po wypukłościach na środku.
A wszystkie napisy i blade portrety, patrzą na mnie zewsząd, z naokoło.
I padam złamana na twarz, bo tak wypada.
A tłum w czerni za mną, współczuje.
I ostatnie zdanie należy do mnie.
I cicho wypowiadam, wyuczona na pamięć.
A wstając rzucam ci bukiet, na twój granit.
Na twój wieczny dom, od dzisiaj.
I odchodzę, a za mną tłum w czerni, współczując.
(5) Świt na parapecie
Na kuchennym parapecie przysiadają
ptaki pospolite
I nie wiedzą, nie rozumieją się, nie znają
Na tych myślach, które w głowach nam kołaczą
Porannym wiatrem podszyte
Nic tu nie ma na kuchennym parapecie
Nie ma garści chleba tak nam niepotrzebnej
Nie ma także dla nas tu poetów nic
Żadnej zorzy podniebnej
Szaro jest tu i bezwiednie i nie pięknie
Więc dlaczego tak stoimy zapatrzeni
W nieprawdziwą barwę nieba
W ten parapet bez okruchów
My i one odchodzimy zawiedzeni
(6) O ŻYCIU Z TOBĄ
za dnia wędrujemy po ulicach
nie dotykając się nawet kantami
spodni prawie nie patrzymy na siebie
(i nikt nas nie zauważa)
wciąż przechodzimy
ponad ludzkim pojęciem wysoko
wysoko bo każdy krok jest
zaledwie poruszeniem cieni
wieczorem jesteśmy niepodzieleni
czytasz na głos baśń tolkiena a ja
myślę że przy tobie wystarcza mi
nawet zwariowana japońska kreskówka
(z wypiekami na ekranie telewizora)
później myjemy się naszym dotykiem
wycieramy jednym ręcznikiem
i czyścimy zęby prawie
tą samą szczoteczką
(nawet dentystyczna nić
nie dzieli nas nic a nic)
całuję cię na dobranoc
albo zasypiam pod powieką
miętowego tchu
i całą noc śnię o twoim
ramieniu nieugięcie strzegącym
mojej rozmarzonej skroni
(7) ... (Od wczoraj noszę za ciasną duszę)
Od wczoraj noszę za ciasną duszę
Za krótkie sny przesypiam nocą
Duszę się we własnej przestrzeni
Jak ściśnięta węzłem konieczności
Zagryzam silnie krzyk wolności
J splątuję kolejny węzeł
Na myślach swego rozmyślania
Strzepuję postać swej osoby
Wyglądam teraz znacznie lepiej
Choć to wszystko boli
Kurczą się zwinięte formy ego
Będę doskonała
Przez ból
Przez nicość
Przez krzyk
Do doskonałości
Rozkrwawię dłonie o szczyty
Stracę oddech w wspinaczce
Przebiję serce nowym wyzwaniem
I stanę przed Nim
Z grzechem doskonałości
(8) Rozkochać słowem i ranić ciszą
Kanonicza 21 w Krakowie.
Wczesne popołudnie.
Dziedziniec domu Dziekańskiego
"Demmers Teehaus".
W filiżance cejlońska herbata
z kwiatem słonecznika, skórką pomarańczy
Słoneczna Wyspa - bezludna;
"Sunny Island"
Święty biskup
wymachuje na cokole ręką.
Wkoło paprotki,
na dachu skrzeczy ptak.
Przy ścianach czterej Ewangeliści,
każdy ze swą księgą;
Niewzruszeni trwają od wieków.
Milczące krużganki, jońskie kolumny...
Wydeptany bruk
ożywiają kępki mchu.
Mógłbym tu skamienieć.
A krople herbaty na wargach
osuszyłby wiatr...
Kraków 28 maja 2003
(9) XP
Biorę sobie ciebie
na tapetę
zaglądam pod twoja skórę
odgarniam drobny piasek
i znajduję to czego szukałam
gładką nieomylność ciała
i powolne ważenie słów
obracanie ich w ustach
i ostrożne drażnienie językiem
Później- w otwartych okienkach sensu
dowiaduję się jeszcze więcej
o tym jak to wygląda w liczbach
o tym jak zamykasz za sobą sprawy
i jak chowasz je w ciemne teczki
i jasne foldery
jak kompresujesz swoje życie
w stałym formacie
Jesteśmy coraz bliżej
wyświetleni sąsiadująco
ale tak naprawdę świecę się tylko ja
I wtedy już widzę tą różnicę
Kontrola a Kontemplacja
Alternatywa a Alteracja
Delimitacja a Depresja
Zwiodła nas te zbawienna kombinacja klawiszy
Ale w końcu
można teraz bezpiecznie wyłączyć
się
|
|
|