|
(30) * * * (mam bordowe paznokcie)
mam bordowe paznokcie
i chandrę w paryskim metrze
merci beaucoup monsieur
za następnego kopniaka
jeśli on nie był ostatni
to następna chandra
na place de la Concorde
potem mały żal na Montmartre
odrobinę większy na rue Lepic
i łza jedna
druga
trzecia
ale tu tylko moja łza
gęsta jak miód
co kapie z łyżeczki gdy słodzisz
zimą herbatę
potem znowu metro
mija chandra
murzyn gra na skrzypcach
pomylony Arab przepowiada pogodę
mam żółty kubek i piję z niego wino
by pijaną być
by pijaną pójść
na niemy film z Chaplinem
(31) Prośba
Każdego dnia proszę cię o jedno
Abyś w końcu przyszła do mnie
Ulżyła mym cierpieniom
Moja dusza skaleczona
Pragnie tylko tego
Przyjdź i zabierz ją ze sobą
Tam gdzie zawsze będzie miłość
Dwojga bliskich sobie ludzi
Tam gdzie wszystko się zaczęło
Dzisiaj będzie miało koniec
Biała damo czekam
W niebie znajdę swoje szczęście
(32) * * * (pełny brzuch boli)
pełny brzuch boli
jakąś wzdętą myślą
kością w gardle stoi
twoja nieobecność
tak trudno
trawić ciszę
gdy się tyle
łez połknęło
nic
tylko rzygać
tęsknotą do ciebie
(33) królestwo babci
po rozłożeniu kart pod stołem
bitwach serc i żołędzi
biegłam za dzwoneczkiem patelni
w kuchenne królestwo --
plantacje suszonego makaronu
ciasta rosnące na parapetach koty
na kolanach babci czytałam
obrazki z włóczki płynęły
łabędzie na kamizelce
szukałam skarbów w kredensie
(zielonych szkiełek zdjęć
kuzynek w komunijnych sukienkach)
wieczorem babcia sypała ziarno
zapraszałam ją na podwieczorek na pniu starego orzecha
nalewałam do lilipucich filiżanek gęste mgławice galaktyk
przepływały przez kołdrę pomalowaną w zodiaki
bałam się koguta piejącego czajnika
czerwonej paszczy pieca
wtedy babcia wyjmowała naszyjnik obwarzanek
stawiała za talerzem rosołu
trzymałam się jej spódnicy dziewięć lat
nigdy nie dała mi klapsa ani pieniędzy
(pamiętam tylko pierwsze kolczyki - złote listki dębu
i ostatnie - stuletnie półksiężyce - prezent ślubny prababci)
dziś rozkładam jej porcelanę i srebrne łyżeczki
na stole w swoim pierwszym mieszkaniu z paprocią
(34) 3439 l'aeroplane Santos - Dumont
piorunująca jest taka dawka arfików fafików na zielonej łące,
że oglądasz rzeżuszek podbrzuszek biedronce w secesyjnym
salonie grając na dwa mankiety zapinkami pod krynoliną
ale to już mumie. łódź odpłynęła przez wszystkie bramy
na taką pustynię, która nie podlega prawu beauforta -
dlaczego z bandaży wciąż robimy żagle?
wszystkie dystanse pokonujemy ich własną bronią -
przybliżamy odległe oddalając się od tego co bliskie,
jak choćby w ten słoneczny dzień lądując szczęśliwie,
czyli przewidziawszy wszystkie konsekwencje prawa
opisanego w znanym tomie księgi znaków wodnych
(35) wycieczka
|
motto
kobieto, daj jałmużnę ślepcowi,
bo zaprawdę nie ma gorszej kary
jak być ślepcem w Grenadzie
Federico García Lorca
|
jechaliśmy daleko a pieprzony pepik ciągle oszczędzał klimę..
nigdy nie wysiadał. sagrada czy grenada parówki ponad wszystko
i ta śmieszna laska co go rwała na bluzkę calutką w cekinach.
w toledo ślady maurów w damasceńskiej stali
uwiecznione na zawsze w lodowym błękicie
chowały skrzętnie porzucone tajemnice
przed wzrokiem giaurów. nazajutrz
szalona alhambra mieniła się jak tysiąc kwiatów towarzysza mao.
on czekał na mezquita bo słyszał że mógłby tam jeździć autobusem.
ponoć dwie katedry zmieszczono w środku. to musi być bujda.
wysiadł. obejrzał zdziwiony coś o dziwnej nazwie mihrab
pomyślał że byłby niezły na schowek w altance.
malaga którą pani pepikowa lubiła w czekoladkach tak jak zimne piwo
była jakaś zwyczajna. słynna alkazaba wyglądała jak bunkier.
czym prędzej zawrócił do przytulnego wnętrza
gdzie pies kiwał głową, a w słonku się kręciła połyskliwa płyta.
komu parówki krzyknął i wyjął laseczce z lodówki smaczne piwko.
byle do wieczora.
(36) Bez Ciebie
Odszedłeś po cichu
Na palcach
Nie chcąc zbudzić
mojej uśpionej czujności
Skąd mogłam wiedzieć
Że zabierzesz ze sobą
swój zapach,
ciepło dłoni
wszystkie powitania i pożegnania, które nas jeszcze czekały
Teraz,
w zimne wieczory,
zostaje mi jedynie pisanie listów do ciebie
cierpiących
tęskniących
rozlewających się
na kartce
wołających
o twój powrót
natychmiastowy.
(37) Proste rozwiązanie
Kod istnienia
zamknięty
w jednej komórce
jedna komórka
umożliwiajaca
przetrwanie
lub zagładę
gatunku
wszystko
zaplanowane
wszystko
zaprogramowane
Tylko nasz lek
przed nieuniknionym
prostym rozwiązaniem
taki skomplikowany
(38) amonit
z domu wyniósł obraz drzwi zamkniętych
za którymi nieliczni nadzieję znaleźli
zasłyszał lub czytał
dziś sam nie pamięta
o wzgórzach radości co skarby swe kryją
więc skuwał w skałach do upadku
stałość w gruz zamieniając
wrył się w głazów duszy ciemnię
wilgoć i suszę smakując
kwasami trawiąc tunele przemijania
osiągnął dno
w piach obracając skorupki kruche
by dotknąć wreszcie wypukłości prawdziwego skarbu
obtłukł doświadczeniem miernym delikatnie
do kształtu docierając słowem wyblakłym
a szczęściem podpierając ubytek w skale
chuchając ostatkiem ciepła
z zimnej jaskini zamysłem wytrwałym
na światło prześliczną wyczołgał
skamieniałość
(39) Kuchnia polska
bigos
grochówka
flaki
schabowy
nocne rodaków przy wódce rozmowy
wychowywanie
(jak należy)
swojego przydziału
dzisiejszej młodzieży
telewizora
tęcza na ścianie
i (tylko) w mroku:
ko cha nie
ko cha nie
najlepsze ubranie
by co niedziela
wiarą jak z procy
do ludzi strzelać
odrębne gatunki
panowie
-
panie
bo było tak
jest tak
więc pozostanie?
skąd myśl
co dreszczem napada czasami
że życie przecieka wciąż
między wierszami
|
|
|