|
Listopad 2002
Blackbox
Latarnik galicyjski
Pomny losu latarnika
unikałem ksiąg podobnych do cebuli.
Otwierałem okno, a wieczorem tv.
Szkło rozdziela dwa światy myślałem -
małpy w błazeńskich rogatywkach
były śmieszne ale nie wesołe,
inaczej niż ryby wychodzące z morza na mój stół.
Po raz trzeci przyszedł Jakub z oceanu,
na którym kończył się świat.
Poznałem go po stopach pomazanych smołą,
pokaleczonych od spadłych gwiazd.
Nie widział Ameryki po tamtej stronie.
Widział syna, który przynosił mi ryby,
aż sam stał się rybą wyrzuconą na brzeg.
Wyglądał jak trzeci stan ludzkiego skupienia.
Najlotniejszy pozbawiony zapachu potu,
z którego sam powstaje kradnąc oddech.
Nocą szkło pomaga mi rozdzielać niebo od morza,
lecz tylko w krótkiej chwili iluminacji.
Potem wszystko zachodzi mgłą,
chociaż żadnych ksiąg już nie czytam.
Krystyna
tryptyk o czułości
"pucybut"
przysiadał na klepkach parkietu
kładł pastę i szczotkował
buty i butki
zamaszyście i na błysk
aż włosie nie nadążało
kucała obok zauroczona ceremonią
skubała dziurę na kolanie
strzęp wczorajszego potknięcia
a on mrugał do niej
mazał znienacka piegi na nosku
kreską o pięknym zapachu
"tragarz"
kamyczki żwiru podstępnie knuły górki
więc darła rajstopy i skórę
za każdym wyjściem na spacer
syczenie tupot nóżek kłucie strupków
nagle frunęła na jego plecy
podskokiem chichotem przemierzali
nieprzyjazne drogi
"skarbiec"
wnęka skryta kotarą
kusiła stertami światów
wkraczała w zapach stęchłych grzbietów
szeleszczących stronic
rycin kalkowanych w pamięć
lizała paluszek i przerzucała
a może on przerzucał
pasje na nią
dając się przyłapać
na płochliwym czytaniu
przyjaciel
Zhenobiusz ... (wigilia odejścia)
Zhenobiusz naradza się z sobą
(ona rozczesuje na poręczy krzesła
zesztywniałe palce prządki)
nad wyborem najodpowiedniejszej pory
na ostateczną metamorfozę
wszystko dotąd było wstępem
utkała mu
chałat bardzo zgrzebny
krawat garnitur i kokon
przeciekają jej między palcami
cząstki elementarne i cała fizyka kwantowa
wraz z metafizyką
i rozsiewa go między poplątane motki
- uciekaj uciekaj jeszcze nie teraz
jeszcze nie czas
na twoje narodziny
i za późno na godną śmierć
poczekam na ciebie
z martwym krosnem w łonie
w domowym zaciszu
do wyczerpania ostatniego pokładu
autoironii koniecznej
ostatniego śmiechu
jego ostatniego echa
w pustym pokoju
do zachowania
jakiej takiej
należytej
powagi
i resztek
jest mu tak dobrze
jak jest
jak musi być
tylko czemu ucieka
zawsze spóźniony
spóźnieniem rozciągniętym w czasie
jak guma z majtek Kloto
|
|
|