Index      2002   03   04    05    06    07    08    09    10    11    12   WR 2002   |   2003   01   02    03   04    05    06    07    08    09    10    11    12   WR 2003   |   2004   01   02    03   04    05    06    07

Marzec 2002 marco

spotkanie w albumie ze starymi zdjęciami



Istnieje legenda, mówiąca, że Judasz Iskariota
nigdy nie umarł. I nie umrze aż do Końca Świata,
a jego przeklęta dusza błądzi w ciałach kolejnych
ludzi nie zdając sobie sprawy ze swojego mrocznego
dziedzictwa. Pewnego dnia przypadkowy szczegół,
nieraz drobne wydarzenie otwiera w głowie kolejnego
człowieka okno na Tamte Wydarzenia i przypomina,
że to właśnie on był - jest Judaszem. Jak się kończy
takie odkrycie? Każdy domyśli się sam.

----------------------------------------------------


         mrugnięciem dusza złapana, gdy ciałem
         zastygłeś smutno w ciemnych lochach foto...

         - kim jesteś? znam cię! tylko nie wiedziałem
         że świat twych oczu zmrużonym portalem
         zaszepcze do mnie: chodź... przyjdź... czekam oto
         polaną w lesie innym wzrosłą ciałem
         wśród strug słonecznych (znałeś... znałeś... znałem!)

         gdzieś, kiedyś, indziej, taką chwilą złotą
         zawsze wiedzianą, tą samą - widziałem
         cię siedzącego z uniesionym graalem
         na moment przed tym zanim upadł w błoto:

         to ja? ja właśnie wskazałem cię ciałem!
         podszedłszy cicho... tak... pocałowałem...
         (dopadli miecznicy, po ziemi cię wloką)

         ... więc byłeś naprawdę? i dziś - nie wiedziałem.

                         _
                         w kolejnym życiu jak fala o skałę
                         łza przenajsłońsza uderzy w me oko
                         chwilę jaśniejąc nieuchwytnym ciałem
                         w uśmiechu smutnym: przecież - nie wiedziałem?

Madzia bedbuggy

Za



Za powłóczyste spojrzenie warg
zlizane tuż przed Wiadomościami
o psie pogryzionym przez bezdomnego pana
i pociągu co nie zdążył wyhamować
Za przepaszczenie

Za otwarte okno
bo oddech żarliwie gorący
wprost w mój obnażony brzuch
pali żądzą najnieświętszego wniebowzięcia
Za dowolenie

Za język pomiędzy moimi udami
gwałcący ostatki protestów
jak gwiazdy cichych
Za czerwienienie

I jeszcze tylko za pustą głowę
opadającą na twe ramię
jak męczący łupież
Za nieczyszczenie.

tytek

Sztuka



Matka Boska przemówiła do niego
Bhagawatgita przemówiła do niego
Rabbi Ben Shiwa przemówił do niego
i archanioł Gabriel przemówił do niego

Powiedział, nie możesz iść w poprzek drogi
bo nigdzie nie dojdziesz
nie zajmuj się więcej nieudolnym rysowaniem
kobiecej postaci, bo rękę masz niewprawną
choć szczere jest twoje serce.
Dla ciebie są nieskończone równania i przestrzenie Banacha
oraz głębokie pokłady nieświadomości

A potem Ojciec Święty pobłogosławił go
I powstało tysiąc poematów, i dwa scenariusze filmowe
siedemnaście pomniejszych projektów
A Związek Fotografików oferował swoje sale
żeby urządzić wystawę.
Ale on nie dbał o to, swoje wiersze oddał lekarzom
żeby ratowały im życie

Kiedy nadeszła cisza, siedział sam w swoim mieszkaniu,
jeśli nie liczyć grzyba na ścianach i Bacha rozwieszonego na wiolonczeli
Instrumenty, które dostał od przyjaciół oddał chorym
Tylko trójkąt, kwadrat i koło zostały
Nikt już do niego nie mówił.
Słyszał za to złe szepty z oddali, odgłosy zawiści i bólu,
brzęk tłuczonego szkła, i wycie alarmów
Nieogolony, zmęczoną ręką rysował niewprawną kreską kobiecą postać

Lekarze wzięli go w swoje dłonie
do czasu kiedy znów Matka Boska do niego nie przemówi.

wilczysko

powrót III



takiej nocy jak dzisiaj
gdy odległy się stałem
oddalony o staję
albo staj zgoła tysiąc
szukasz wzrokiem mych oczu
zasklepionych powieką
tulisz głowę do piersi
serce tłucze się dziko

płaczesz bardzo cichutko
a mrok brzydnie z rozpaczy
wywrzaskuje przekleństwa
horda stworów zazdrosnych
o wyśnione wnuczęta
o te chwile gdy zwlekasz
z ust dotykiem na czole
cierpkim krwi rozpoznaniem

nie płacz mamo już nie płacz
popatrz wcale nie krwawię
wtedy sen to był tylko
gorzki koszmar ogrodu
ona głaszcze me włosy
posklejane i rdzawe
kołysankę mi śpiewa
i przeklina posłańców

Justyna Bargielska

*** (ruda się okociła)



ruda się okociła jak tata był w delegacji
lizała dropiate skórki w zdziwieniu ile słońc
może wybuchnąć i wypłynąć z kotki zrobiło się
późno z jej winy skórki otwierały oczy na świat
język rudej opowiadał o nim mleczny tykający
w rytm niespiesznych napięć i odprężeń wyczekany
z zachwytu życiem uschły a potem odpadły
skórkom powieki tata wrócił ciężko było zamknąć
raz otwarte niefrasobliwie zmierzam do tego
że wylizujesz ze mnie resztki ciemności jak tata
wyszedł z workiem mama zagłaskała we mnie
pamięć jak się zabija ale pamiętam
jak się ginie przecież

marco

Co może zobaczyć przez okno pan z naprzeciwka



Żyje sobie pewien pan. Jeszcze.
Pan ma pieska jak życie pieskiego. Jeszcze.
Tyle świata dla siebie ile zmieści się w oknie. Jeszcze.

     Teraz popędźmy do konkretów a konkretnie,
     przejdźmy się wzrokiem pod drzewa, marcowe nieruchy:

Pod oknem stoją drzewa. Jeszcze.
Mają codziennego pieska do podlewania. Jeszcze.
Tyle świata dla siebie ile minie obok. Jeszcze.
I przykute do pnia oczy które właśnie obmacują je z okna
na ostatnim piętrze (jeszcze).

     Ale ale... ktoś spyta - o co właściwie, panie Marku,
     chodzi w tym przepięknym wierszu?

     Przede wszystkim w tym wierszu chodzą mi
     przeróżne myśli po głowie: drzewa są nieistotne,
     pan jest nieistotny i pies niepotrzebnie tak długi.
     Ów wiersz sam się pisze (jeszcze) lecz koniec jego
     jest każdemu bliski, bo spójrzcie tylko:

Wieczór (jeszcze). Pan chwyta się jedną ręką za serce
a drugą trzyma psa na smyczy (jeszcze), czy też na odwrót.
Paroksyzm bólu rzuca go i zaskoczonego zmianą trasy spaceru
pieska przez okno...
Już!


     Jak to?... a drzewa? - panie Marku, zostały przecież drzewa?

     No tak... rzeczywiście: jeszcze. W takim razie
     drzewa się wytnie: to co wcześniej napisałem
     o drzewach proszę zatrzeć gumką pękniętej prezerwatywy,
     gdyby nie pomogło - mnie zatrze również.
     Dziękuję i pozdrawiam (jeszcze).

Asasello

uczę się nazywać niedotykanie



uczę się nie odczuwać dotyku
nie nazywać twojej dłoni tobą
uczę się złudzeń na pamięć
tylko pamięć dłoni zostanie

tytek

Mój przyjaciel Wielki Brat



To było ładne lato, chociaż czarno-białe
udawaliśmy pedałów w podróży poślubnej
ja i on
Śmialiśmy się tak, że aż musiałem zatrzymywać samochód
machały do nas małe dziewczynki przebrane za prostytutki
odmachiwaliśmy i śmialiśmy się jeszcze bardziej
a jakaś rodzina w zwolnionym tempie
trzymała się komicznie za głowy w geście przerażenia
rytm drogi
magia kina
tylko żadnej mi tu magii kina!
jesteś reżyserem nie bajeruj panienek na zawód
bo się zawiedziesz
a on śmiał się i mówił pedalskim głosem
proszę pani, bo my jesteśmy z Ciotuszy
wie pani gdzie to jest?
i tak w kółko
kiedy znudził nas już motyw męskiej przyjaźni
umilkliśmy w klasztorze w Radecznicy
gdzie długimi schodami
wchodzi się ku jasności szpitala psychiatrycznego
w objęciach kościelnej ciszy

tam za żółtą kolumną
przycupnięci na ławeczce
podsłuchiwaliśmy rozmowę trzech oszalałych staruszek,
które wydzierały sobie nawzajem kieszonkowe
marząc o szczęściu i owocowych lodach
i jakby przemówił do nas anioł
nie pedaliliśmy już więcej
przytłoczeni bogactwem świata
i kolorami Roztocza
rozmawialiśmy z ludźmi
o pięknych prostych twarzach
i płakaliśmy nad losem rozjechanych jeży
z niezwykłym nieznajomym piliśmy wódkę
na szczycie jakiegoś pagórka
okazał się być naszym nauczycielem
i przewodnikiem

a wieczorem w obskurnym hoteliku
z sobotnią atrakcją - wiejskim weselem
na które wkręciliśmy się zbyt łatwo
powodowani ciekawością
nie mogliśmy wyjść z podziwu i obrzydzenia
patrząc na wyuzdane obrzędy oczepinowe
wprost z otchłani podświadomości
i jeszcze czarnowłosa piękność
nie pasująca do otoczenia
uwiedziona szyberdachem mojego samochodu
zgodziła się na drogę powrotną.

droga powrotna była zbyt śmiała w słowach
to znaczy, że mieliśmy nigdy więcej nie spotkać
czarnowłosej cyganki
przekraczaliśmy wszelkie bariery werbalnej intymności
mówiąc o rzeczach zwykle zamilczanych
masz ładne majtki
wołał trzymając ją za nogi
kiedy siedziała na dachu z rozłożonymi szeroko ramionami
upajała się prędkością i władzą nad nami
mogłabym nasikać na ciebie! to byłoby piękne!
mrużyła oczy
droga pod słońce ukrywała wszelkie niedostatki krajobrazu
noc zesłała na nas zakłopotanie
rozstaliśmy się w milczącej czułości
i nigdy więcej nie spotkaliśmy czarnowłosej

pamiętasz to Wielki Bracie?
huśtawkę greckich metafor
dionizyjsko apoliński koktajl piwny
na łące, koło rozwalonej remizy
gdzie odbywało się przedstawienie koła teatralnego
wróć do mnie, starszy kolego
nie pasuje ci rola manipulatora ludzi
to już lepiej poudajmy pedałów
^ do góry   
Strona istnieje od czerwca 2002 r. © Copyright Zespół 2002-2006.
Teksty są własnością autorów. Kopiowanie wyłącznie za zgodą autorów.
south beach Depresja